Citius Altius Fortius

Citius Altius Fortius

Ćwiczymy szybkość, zwinność, siłę. Spokój i odporność psychiczną. Ale łatwo jest trenować i nie robić postępów. Po prostu – być na treningu. To też może być fajne np. ze względów więzi społecznych, kontaktów czy bycia na bieżąco ze świeżymi ploteczkami. Czasem nawet wystrzelimy sporo strzał. Ale wszystkie na poziomie, który mieliśmy już przed treningiem. Lub – co gorsza – niższym (bo myślami jesteśmy gdzieś indziej).

Wiemy co mamy robić i to robimy. I czujemy się z tym całkiem dobrze. Możnaby powiedzieć – komfortowo. Ale niestety nie jest to prawdziwy trening. Bardziej przypomina to konserwację niż modernizację. Właśnie dlatego, że nie próbujemy opuścić naszej strefy komfortu – grajdołka, który dobrze znamy i czujemy się w nim bezpieczni. W którym wszystko jest powtarzalne i przewidywalne, nic nas nie stresuje, ani wytrąca z równowagi. Ale też nic nie rozwija…

W fizyce znamy zasadę minimum energii potencjalnej – zgodnie z którą układy fizyczne w przyrodzie dążą do osiągnięcia stanu o minimalnej energii potencjalnej (w danym układzie lokalnym). Dlatego kulka zawsze zatrzyma się w najniższym puncie dołka, strzała zawsze spadnie na ziemię, herbata rozleje się szeroko, tworząc wielką kałużę na płaskiej powierzchni.

My podobnie – poruszamy się po linii najmniejszego oporu. I ta linia prowadzi właśnie do naszej strefy komfortu.

Strefa komfortu to stan psychiczny, w którym rzeczy wydają się danej osobie znajome, a osoba czuje się swobodnie i uznaje, że kontroluje swoje otoczenie, doświadczając niskiego poziomu niepokoju i stresu.

I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że będąc w tym grajdołku nie rozwijamy się!

A chyba jednak nie o to chodzi, gdy przychodzimy na trening?

Mówi się, że dopiero na zewnątrz strefy komfortu dzieje się magia. Ale też nie można przesadzić, bo kawałek dalej jest już strefa zagrożenia. To dlatego tak ważny jest dobór odpowiedniego poziomu trudności i natężenia ćwiczeń. Za łatwo – nuda, za trudno – panika.

Opuszczając swój grajdołek robisz rzeczy, których normalnie nie robiłaś(eś), rozwijasz się i posuwasz się naprzód, pobudzasz kreatywność.

Kyudo to droga. Ale oczywiście każdy z nas podąża nią we własnym tempie. Nie możemy jednak mylić „drogi” z „miejscem” (przystankiem) na niej, w którym można się zatrzymać. Na chwilę – tak. Ale nie za długo, bo ruszenie dalej będzie trudniejsze.

Te przystanki czasem można opisać kolejnymi stopniami dan. Fajnie jest, jeśli widzisz kolejne wyzwanie i ruszasz mu naprzeciw. Fajnie, jeśli jest ktoś, kto w odpowiedni sposób wytrąci cię z równowagi i wypchnie z twojej strefy komfortu, fajnie jeśli są wokół ludzie, którzy mają podobne problemy. Dlatego budo lepiej wychodzi w grupie. Może to skrót od budo-wania? ?

Zatem rusz się! Ponoś straty, rób błędy, przegrywaj. Zawsze jest coś nowego do poznania i nauczenia się, kolejna góra do zdobycia i rzeka do przekroczenia.

Hohokoredōjō – z każdym krokiem buduj własną drogę. Zacznij od tych małych. Ale zrób to dziś, a nie odkładaj do jutra. Nie szukaj wymówek, bo przegrasz od razu – z sobą samym.

Byliśmy w Poznaniu. Na drugiej odsłonie Ligi Kyudo oraz weryfikacji przedegzaminacyjnej. Ayamowa drużyna zrobiła co mogła. Ale widocznie to nie był „ten” dzień. Do rozgrywek dołączył w dobrym stylu team Umemi. Wygrał, kto ma wygrać (tym razem już bez opuszczania kolejek, ale za to w składzie 3*4 dan). Po wszystkim wszyscy (prawie) rozjechali się do domów (to w ramach ewentualnej integracji), a hayake pozostało na miejscu. Następna odsłona 27 sierpnia w Wiśniowej Górze. Gdyby ktoś chciał popatrzeć i poćwiczyć – to oczywiście zapraszamy! A trochę więcej fotek jak zwykle w galerii.