To był rok, ten 2016!

To był rok, ten 2016!

Południe 16. czerwca 2016 roku. Witek Rychłowski z Emilią ruszają wypakowanym sprzętem Mercedesem użyczonym przez Witka Fedorowicza do Wiednia. Ja udaję się na Okęcie, żeby odebrać specjalną przepustkę, dzięki której będę mógł podejść do wyjścia z Dreamlinera, który o 14:25 przyleci z Tokio.

Tak zaczęło się dziesięć pracowitych, emocjonujących, stresujących, ale i satysfakcjonujących dni przy okazji pierwszego oficjalnego spotkania z Rodziną Ogasawara.

Ale historia jest znacznie dłuższa…

Idea

Wszystko zaczęło się na poważnie od kupienia DVD Ogasawara-ryu Reiho.

Zawsze mieliśmy na uwadze to, że w kyudo ważne jest nie tylko celne strzelanie. Ale obejrzenie tego materiału wywołało typowy efekt „ŁAŁ!”. Drążąc temat trafiliśmy na kilka japońskich książek (m.in. „Budo no reiho” 武道の礼法 wydane przez Nippon Budokan), kilka artykułów (w większości po japońsku) i bardzo wiele powtarzanych i kopiowanych frazesów. Pojęcie tradycyjnej japońskiej etykiety jest często naginane i wypaczane. Postanowiliśmy dotrzeć do źródła, spróbować poznać i w jakiś sposób rozpropagować etykietę w jej klasycznej, pierwotnej postaci.

Dzięki Tomkowi Kuczyńskiemu, naszemu Przyjacielowi mieszkającemu i pracującemu od lat w Tokio udało się nawiązać kontakt z organizacją, a wkrótce potem – z Kiyomoto Ogasawara. Pierwszy mail w tej sprawie powstał w maju 2015 roku. Zaczęła rodzić się idea szerszego pokazania Ogasawara-ryu w Polsce (a może i Europie). Myśleliśmy wówczas o wydaniu angielskiej wersji „Budo no reiho”. Ale koszty z tym związane znacznie przerosły nasze szacunki (samo oficjalne tłumaczenie książki miało kosztować w przeliczeniu ok. 200.000 PLN ☹). Kroczek po kroczku krystalizował się pomysł równoległy – zaproszenie do nas Kiyomoto i zorganizowanie jakichś warsztatów. Wakasensei (to taki oficjalny „nick” Kiyomoto) pomysł zaakceptował! Okazało się jednak, że nie przyleci do nas sam. Delegacja miała składać się z czterech osób. Z jednej strony – super! Ale niestety budżet też urósł razy cztery… Jednak nie chcieliśmy się już wycofywać. Licząc się nawet z tym, że „lukę” będziemy musieli pokryć z własnego kieszonkowego. ?
W październiku 2015 miałem okazję spotkać Kiyomoto i bezpośrednio porozmawiać o planach. Wtedy pierwszy raz znalazłem się w legendarnym dojo Ogasawara-ryu.

Gdy pomysł książki ostatecznie legł, nie pozostało nic innego jak wykorzystać do maksimum przyjazd Gości. No i postarać się, żeby nasze kieszonkowe nie cierpiało przez kilka następnych lat ?

W roku 2016 Europejską Stolicą Kultury był Wrocław. Dzięki Tomkowi zainteresowaliśmy pomysłem prezentacji japońskiego reiho (jako ważnego elementu kultury) EU JapanFest – organizację, której celem jest promowanie Japonii i jej kultury właśnie w europejskich stolicach. Na miejscu we Wrocławiu pomagała nam działająca prężnie Fundacja NAMI. Dzięki NAMI zresztą, jesienią 2016 mieliśmy szansę gościć Senseiów Hisayuki Toba i Kin’ichi Sawada (obaj Hanshi 8 dan)! Ale to już całkiem inna historia.

Wiedeń

Zastanawialiśmy się, jak i gdzie moglibyśmy zrobić warsztaty kyudo. Niemal od razu pojawił się pomysł dojo w Wiedniu i zrobienia imprezy na szerszą skalę. Początkowo Diethard nie był nastawiony zbyt optymistycznie. Ale zaufał nam i dał się przekonać. I tak Wiedeń stał się pierwszym punktem imprezy i naszej trasy.

Goście przylecieli do Warszawy bezpośrednio z Tokio. Przy wyjściu z samolotu czekały na nich dwie osoby asysty (bo towarzyszyła mi wówczas nasza zaprzyjaźniona tłumaczka Joanna Baranowska), trzymające w dłoni planszę z herbem (kamon) Ogasawara. Wywarło to na Gościach wrażenie (Tomku, dzięki za ten pomysł! A Dyrekcji Portu Lotniczego – za spec-przepustki!). Poczuli się „zaopiekowani”. Posiedzieliśmy chwilę, pogadaliśmy i „nadaliśmy” na lot do Wiednia, gdzie już czekał Diethard.
A ja – nocnym pociągiem – podążyłem ich śladem.

Impreza w Wienerberg Kyudojo to okazja na opowieść sama w sobie. Ponad 30 osób z Anglii, Rumunii, Niemiec, Rosji, Polski, Szwajcarii i oczywiście Austrii. To wówczas narodziła się tradycja asageiko – treningu przed śniadaniem (od szóstej rano ?).
W Wiedniu dołączyła do nas ekipa Toyoty – drugiego kluczowego sponsora całego projektu. Dostaliśmy również do dyspozycji (oprócz wsparcia finansowego) dwa auta z kierowcami. A do tego oba pięknie oznakowane logo Toyoty oraz monem Ogasawara. Jeden z kierowców – Irek Rek – oprócz tego, że jest fanem terenowych aut (a Toyot w szczególności), jest również znakomitym fotografem. Dzięki niemu powstała piękna dokumentacja z całej imprezy.

Kraków

Tomek „obsługujący” w okresie przygotowań komunikację z Kiyomoto zameldował, że ten sporo czyta o Polsce. Od słowa do słowa w planie wyprawy pojawił się Kraków. No i oczywiście tamtejsze Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej. Tutaj pomocną dłoń wyciągnęła do nas Wioletta Laskowska-Smoczyńska – adiunkt i kurator w Manggha.

Zwiedzanie starej stolicy Polski (poniekąd odpowiednika Kioto), łapanie energii przy czakramie na Wawelu, kolacja na Kazimierzu (i mężnie zaliczona próba spożywania śliwowicy ?), tłumnie wypełniona sala na prezentacji w muzeum i jak na zawołanie piękna pogoda na malowniczy pokaz na Wałach (przy wielkim wsparciu krakowskiej grupy kyudo).

Następnego dnia już w drodze do Wrocławia wizyta w Oświęcimiu. Japończycy uczą się o obozach zagłady w szkole i często decydują się na wizytę i zobaczenie wszystkiego na własne oczy. Nieocenioną pomocą okazał się Takeshi Nakatani, jedyny Japończyk, który pracuje jako oficjalny przewodnik po Muzeum Auschwitz-Birkenau.

Wrocław

We Wrocławiu włączyliśmy się „z marszu” w wieczór przygotowany przez Fundację NAMI. Opowieść o japońskiej etykiecie była wstępem do przedstawienia klasycznego japońskiego tańca jiyutamai i dźwięków shakuhachi. Następnego dnia za sprawą Moniki Szyszki (Matsumi) i Barbary Jelonek (Pracownia Badań Praw Orientalnych) – prelekcja dla studentów Uniwersytetu Wrocławskiego (którego efektem jest całkiem naukowa publikacja!). Kurtuazyjne spotkanie z przedstawicielami władz miasta i piękny pokaz we wrocławskim Ogrodzie Japońskim. Żar lał się dosłowne z nieba, a goście ubrani byli w piękne, ceremonialne i oczywiście dość ciepłe kimona. Z tego wszystkiego zapomnieliśmy, że w samochodach czekających w pełnym słońcu na parkingu został cały zakupiony na prezenty zapas słodyczy, głównie czekolady…

Warszawa

Ostatnim (ale jakże istotnym!) przystankiem na trasie była Warszawa. W podziękowaniu dla Toyoty Goście wzięli udział w nagraniu specjalnego filmu promocyjnego poświęconego reiho w biznesie. Była m.in. wymiana wizytówek i prawidłowe (w zależności od rangi i ilości osób) usadzanie pasażerów w samochodzie. ?
Warszawska japonistyka to tradycja i ludzie, którzy pasjonują się Japonią nie tylko zawodowo. Spotkanie na Uniwersytecie Warszawskim uświetnili swoją obecnością aktorzy Noh (pod kierunkiem Jakuba Karpoluka) oraz Pani Jadwiga Rodowicz – była Ambasador w Japonii. Była krótka wizyta w siedzibie Urasenke (nieoceniona Ula Mach-Bryson z ekipą) i nieco dłuższa – w Ambasadzie Japonii. Oraz ciekawa rozmowa w studiu Radiowej „Trójki”.
No i dwa dni warsztatów. Jeden dla szerokiej publiczności w zaprzyjaźnionym Służewieckim Domu Kultury (zakończony hikime przy Dzwonie Pokoju). A drugi już wreszcie dla nas w gościnnych progach Tametomo pod dowództwem Bogdana Mytnika. Ze znakomitym tłumaczeniem Bogusława Pindura.

Ostatni dzień na pakowanie (m.in. drewnianego konia na biegunach – naszego prezentu dla maleńkiego synka Kiyomoto), ostatnie zakupy i pożegnania. Trzeba przyznać, że przez te 10 dni nasza współpraca działała niemal wzorcowo. Każdego wieczora, pomimo zmęczenia, Wakasensei robił odprawę. Omawialiśmy ostatnie wydarzenia, wyłapywaliśmy zarówno dobre elementy, jak i te, które mogły być poprawione następnego dnia, przygotowywaliśmy dokładny plan na dzień następny. Żadnej improwizacji. Ale też zbędnego narzekania. Byliśmy naprawdę po olbrzymim wrażeniem.

Ufff…

To chyba jakiś cud albo duży łut szczęścia, że wszystko udało się zrealizować. Sukces zawdzięczamy nieocenionej pomocy i wzorowej współpracy wielu osób. Od życzliwej, pełnej zrozumienia postawy Gości, po pełną poświęcenia i zaangażowania aktywność tych, którzy dbali o ważne szczegóły organizacyjno-techniczne.

Zrobiliśmy dobre wrażenie. Zaowocowało to nie tylko naszymi dyplomami przynależności do Ogasawara-ryu, kolejnymi wizytami w słynnym Dojo, ale także serią naszych video-lekcji i kolejną wizytą (już bardziej roboczą) w 2019 roku.

Może to ciut nieskromne, ale moim zdaniem ten nasz szalony projekt dał przyczynek do „otwarcia na świat” Ogasawara-ryu (książki i strony po angielsku, lekcji Kyudo i Reiho przez internet) i późniejszych wizyt w Rosji i Francji.
Kosztował nas mnóstwo czasu, niemało nerwów, nieprzespanych nocy i siwych włosów. Ale po pięciu latach nadal wiemy, że było warto…

Irek Rek

Jarek Skuza