Musha shugyō cz.2

Musha shugyō cz.2

W średniowiecznej Europie mieliśmy błędnych rycerzy. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie oznacza to błądzącego, a wędrującego (zwykle w poszukiwaniu niezwykłych przygód lub wspaniałej miłości) rycerza.

W Japonii natomiast powstało pojęcie musha shugyō 武者修行. Wojownik, zwany shugyōsha 修行者, samotnie wędrował po kraju, ćwicząc i doskonaląc swoje umiejętności, bez ochrony rodziny lub szkoły. Mógł dzięki temu szkolić się z innymi szkołami, odbywać pojedynki, zarabiając na życie jako ochroniarz lub najemnik, przy okazji poszukując daimyō, któremu mógłby służyć.

Istnieją dwie wersje zapisu z takim samym czytaniem: 武者修行 i 武者修業. Jak widać, różnią się tylko ostatnim kanji. W pierwszym przypadku 行 oznacza zwykle podróżowanie, działanie, ale również w buddyzmie samskarę – formowanie ducha, tworzące głęboki ślad w pamięci, stający się nawykiem lub skłonnością, mogącą wpływać na przyszłość. Zwykle poprzez bardzo silną, powtarzaną wielokrotnie percepcję lub działanie.

W drugiej wersji 業 oznacza zwykle działanie, pracę, studiowanie czegoś. A w ujęciu buddyzmu – karmę, los, przeznaczenie.

Dobre porównanie samskary i karmy możecie znaleźć tutaj.

Shugyō pisane jako 修行 odnosi się bardziej to treningu ducha. Natomiast 修業 dotyczy raczej ciała i nabywania umiejętności w tym zakresie.

Nasze „kształcące podróże” mogą być niewielkie, gdy wybieramy się na kilka godzin do zaprzyjaźnionej grupy, lub nieco większe, gdy np. jedziemy na weekendowy trening do Wiednia. Ale zawsze warto! Każda z nich wnosi ważne elementy do naszego szkolenia! Zatem zachęcam ze wszystkich sił – podróżujcie! Spotykajcie się, wymieniajcie doświadczenia, poznawajcie ludzi, obserwujcie jak ćwiczą, jak uczą, jakie mają zwyczaje, jak wygląda ich trening.

Wyobrażenia a rzeczywistość – czyli jak było w tym roku

W uzupełnieniu pierwszej części chciałbym skupić się na konkretnych miejscach związanych z kyudo, które odwiedziłem podczas trzech tygodni podróży. Oprócz treningów był jeszcze czas na (nie tylko kyudowy) shopping, zwiedzanie kilku nowych miejsc no i oczywiście jedzenie.

Zaczniemy od końca, bo będzie prędzej. W tym roku zaniosło mnie również na zachodni kraniec Honshu, do prefektury Yamaguchi. Trochę jakby na końcu świata – spokój i cisza, turystów niewiele (a zagranicznych prawie wcale). Lokalnym przysmakiem jest kawarasoba 瓦そば, czyli dosłownie soba (makaron) serwowany na gorącej, ceramicznej dachówce. Z tym, że makaron jest zielony. O tym, skąd się wziął taki sposób podawania możecie już poczytać sami. Ale jeśli będziecie w pobliżu – spróbujcie koniecznie!

No, ale głównym punktem zainteresowania były jednak spotkania związane z kyudo.

Kashiwa

Żeby nie poddać się działaniu jet lagu, najlepiej się zmęczyć i dotrwać jakoś do wieczora. Więc praktycznie tuż po przyjeździe wybrałem się na trening w Kashiwa, gdzie mieszka i ćwiczy nasza ayamowa koleżanka, pani Hirano.

Byłem w Jej dojo już rok temu, więc tym razem przyjęto mnie jak „swojaka”.

To przykład typowego, (prawie) otwartego dojo miejskiego, działającego w ramach dużego kompleksu sportowo-rekreacyjnego, z salami, halami, basenem itd. Płacimy miesięczną opłatę, w ramach której przysługuje nam określona ilość godzin treningu.

Po treningu z przyjemnością pogapiłem się jeszcze na wysiłki zawodników sumo – dohyo jest tuż obok kyudojo. A klub sumo ponoś z jakiegoś powodu wpadł w oko telewizji, bo odwiedzają go co jakiś czas.

Tokio

Na terenie świątyni Meiji-jingu są dwa kyudojo. Jedno (Shiseikan) należy do świątyni. Drugie, znajdujące się tuż obok, to Chuo Dojo należące do ANKF. W Shiseikan treningi są prawie każdego wieczora. Nauczycielami są bardzo często hanshi i generalnie to dość elitarny klub. Wymagane jest członkostwo (specjalna przepustka umożliwia wejścia na teren świątyni nawet po zmroku, kiedy bramy są zamknięte).

Chuo Dojo natomiast to miejsce, w którym można postrzelać zarówno kinteki jak i enteki. Ale raczej używane jest na różnego rodzaju duże imprezy (zawody, seminaria, egzaminy). I z takiej właśnie okazji – dorocznego Kenshukai Honda-ryu – miałem sposobność tam podreptać.

Seikyukai, czyli stowarzyszenie dbające o spuściznę po Honda Toshizane i generalnie „opiekujące” się Honda-ryu, co roku jesienią organizuje specjalne spotkanie. W sobotnie popołudnie odbywają się wykłady, wieczorem jest okazja do pogadania w nieformalnej atmosferze przy jedzeniu i piciu, a w niedzielę – trening. Zwykle właśnie z Chuo Dojo ze względu na dużą ilość osób.

Nie będę się rozpisywał o wykładach i treningu (były super). Ale chciałbym wspomnieć o innym ciekawym aspekcie. Ostatnio na naszym krajowym podwórku budo popularność zdobywa słówko „koshukai”, używane zamiast „seminarium” czy „warsztaty”. Na różnicę w nomenklaturze zwrócił mi uwagę jeden z hondowych Senseiów.

Kōshūkai 講習会 to wykład, lekcja, spotkanie w celu wysłuchania i przyswojenia lekcji dawanej przez nauczyciela. Wielu uczniów może uczyć się jednego tematu od instruktora. Mamy do czynienia z transmisją „jeden do wielu”.

Kenshūkai 研修会 natomiast, to spotkanie w celu (wspólnego) studiowania, doskonalenia (siebie), opanowania wiedzy i/lub umiejętności z określonej dziedziny. Tutaj zakładamy komunikację „wielu do wielu” – uczymy się od siebie nawzajem.

I taki właśnie styl panuje podczas hondowych spotkań.

Dla dopełnienia warto jeszcze wspomnieć o benkyōkai 勉強会, czyli spotkaniach (zwykle odbywających się regularnie), na których ludzie o wspólnych celach i zainteresowaniach, dyskutują i uczą się wspólnie o czymś.

Żeby dostać się do środka kyudojo w ToDai (Uniwersytet Tokijski) trzeba albo być w klubie, albo się odpowiednio wcześniej z odpowiednimi osobami umówić. To przykład dojo studenckiego. Do późnego wieczora członkowie klubu pilnie ćwiczą do kolejnego turnieju (jest ich całkiem sporo). Jakiś czas temu dojo ogrodzono tak, że z zewnątrz prawie nic nie widać 🙁 Ale dojo ważne, bo tu kultywuje się Honda-ryu. A klub istnieje od 1892 roku (nie ma literówki! Ponad 130 lat!).

Kuki

Dojo Senshindo 本多流洗心洞(髙木道場)w Kuki to niewątpliwie miejsce magiczne.

Niewielki budynek ma ponad 90 lat. W 2023 roku został zarejestrowany jako materialne dobro kultury (odpowiednik naszego zabytku). Wypadałoby pewnie opisać zasługi Rodziny Takagi dla Honda-ryu, ale to zostawię na inną okazję. Dojo jest prywatne, co oznacza, że wejść możemy wyłącznie za zaproszeniem. I takie zaproszenie dostałem. Kameralne spotkanie. Dwójka uczniów (oprócz mnie jeszcze koleżanka z Tajwanu), dwójka topowych nauczycieli (Sensei Ayado i Sakamoto), Gospodarz Pan Takagi i jedna miejscowa „dobra dusza”. Słonecznie i ciepło, więc Sensei Sakamoto zarządził, że strzelamy na boso. Wystarczyła odrobina zainteresowania i już za chwilę jak małe dzieci cieszyliśmy się, przeglądając stare yazutsu z najróżniejszymi rodzajami strzał, obmacywaliśmy kake używane przez Ojca pana Takagi i wypytywaliśmy o najróżniejsze otaczające nas stare kyudowe artefakty. Bajka!

Szkoda, że ciało nie potrafi „nagrać” treningu, bo po kilku godzinach zacząłem wreszcie „czaić bazę”, ale pewnie do następnej okazji niedużo z tego zostanie 🙁 Szkoda, że nie można mieć takiego treningu choć raz na kwartał. A może można, tylko trzeba się jakoś bardziej postarać…?

Nikko

Jedna z topowych turystycznych destynacji, głównie ze względu na unikalną świątynię Tōshō-gū 日光東照宮, ma dość mocne koneksje z rodziną Ogasawara.
Odbywają się tam rytuały yabusame i momoteshiki.

Od niedawna Nikko wzbogaciło się o kolejny ciekawy punkt – Shogun Stables – miejsce, gdzie Ogasawara-ryu ćwiczy i trenuje.
Integralną częścią Nikko Baji Centre jest kameralne, piękne i nowiutkie kyudojo. Unikalny wystrój (a szczególnie yamichi), cisza i spokój. Naprawdę można się zapomnieć, strzelając sobie spokojnie w swoim tempie.

A wieczorem jeszcze jedna atrakcja – lekcja reiho (tym razem prowadzona przez Panią Junko Ogasawara), która odbywała się na planie filmowym w Edomura, parku rozrywki, w którym możemy przenieść się w czasie.

Szkoda, że nie było czasu na lepszą „integrację” z pracującą tam (i ćwiczącą z nami) ekipę. Ale to miejsce, do którego trzeba będzie wrócić.

Kasama

Yabusame shinji 流鏑馬神事, czyli rytuał yabusame miałem okazję oglądać już kilka razy. W ubiegłym roku nawet od środka – zostałem zaproszony przez Senseia Kiyomoto Ogasawara do pomocy przy organizacji wydarzenia. W tym roku była powtórka – ponownie wybrałem się do Kasama, żeby doświadczać dość niezwykłych emocji. To była prawdziwa lekcja „gambarowania”…

Sam ceremoniał odbywa się w niedzielę. Ale w sobotę muszą się odbyć próby. Już kilka dni wcześniej wszyscy z niepokojem oglądaliśmy prognozy pogody. Niespodziewany jak na listopad tajfun namieszał mocno… Zapowiadał się deszczowy weekend. No i niestety w sobotę rzeczywiście padało.

Jestem pewien, że trudno Wam sobie wyobrazić jak się chodzi w tabi i zori po błocie i piachu. Mnie też było trudno. Do chwili, gdy musiałem zsiąść (w samych tabi!) z konia właściwie prosto w kałużę. Na szczęści nie było zimno… Ale cały sprzęt trzeba było rozmontować i suszyć.

Jednak chyba lisie bóstwa mieszkające w Kasama Inari Jinja (to jedna z ważniejszych świątyń w Japonii) ulitowały się nad organizatorami i uczestnikami i w niedzielę zaświeciło piękne słońce i po deszczu nie było śladu.

Poprzednio byłem przydzielony do ekipy, która zajmuje się końmi. Tym razem byłem z łucznikami i główną grupą (liczącą około 30 osób, w pięknych, historycznych strojach). Więc mogłem zobaczyć też jak wygląda część ceremonialna w samej świątyni. Trochę szkoda, ale nie za bardzo wypadało mi robić zdjęcia…

Na pamiątkę przyjechała kolejna deseczka z rozbitego na kawałki celu, z pamiątkową dedykacją od Gūji (czyli głównego mnicha).

Osaka

Całkiem niedaleko zamku Osaka-jo (na obrzeżu przylegającego do niego parku znajduje się również kyudojo. Typowe, duże i raczej bez wyrazu. Możemy postrzelać płacąc niewielką standardową opłatę. Ale że nie miałem tego dnia sprzętu – nie wchodziłem do środka (a pan dozorca nie chciał wpuścić gapia-gaijina :)). Dostałem za to pouczający materiał – dokładną instrukcję zachowania (również bezpieczeństwa), żebym wiedział jak się poruszać, gdy jednak przyjdę. I piszę to bez cienia kpiny – każde duże dojo ma takie reguły, bo przy 10 czy 12 mato można się pogubić. Więc taki papier to dobre ułatwienie.

Shimonoseki

Otwieranie kolejnych drzwi staje się łatwiejsze, gdy przejdziesz już kilka poprzednich. Tak też było z ostatnim odwiedzonym dojo – w Shin-Shimonoseki.
Okazało się, że Szefem dojo jest również członek Ogasawara-ryu Monjinkai. Krótka wymiana maili przełamała dość szybko obawy i w piątkowy wieczór zostałem przechwycony z dworca.

Dojo zbudowano na terenie bezpłatnie udostępnionym przez świątynię (stąd na ścianie kamidana). Ale jest w zasadzie dostępne dla wszystkich. Większość członków ma własny klucz i wpada na trening kiedy ma czas. Spora część ćwiczy Ogasawara-ryu (i mają ceremonialne stroje), ale wszyscy są też w ANKF. Mieliśmy chwilę czasu żeby poprzeglądać stare albumy ze zdjęciami. Fantastyczne! Na ścianie wisi kakemono odręcznie wymalowane przez Uno Yozaburo (tak, tego od Kyudo Kyohon!) i zdjęcia Senseia Junsuke Tsunematsu (który prezentował kyudo na Igrzyskach w Tokio w 1964 roku).

Raz w miesiącu (miałem szczęście 🙂 ) odbywa się getsureikai 月例会 i mini-turniej. Każdy strzela 5 razy hitote. W razie remisu jest prawidłowa dogrywka.

Początkujący dostają bonus w postaci dwóch punktów. Sprawia to, że na końcu nikt z nich nie ma zera (budujące i zachęcające!). Nagród jest tyle, ilu strzelców. Mogą to być np. słodycze, chusteczki czy zgrzewka piwa. Drobiazgi. Ale nikt nie wychodzi z pustymi rękoma. A na otwarcie następnego turniejem poprzedni zwycięzca występuje w roli ite podczas yawatashi! I to jest prawdziwa nagroda!

Morał na koniec

Na początku pierwszej części było zdjęcie pomnika, upamiętniającego słynny pojedynek Musashiego Miyamoto z Kojiro Sasaki, które zrobiłem na wyspie Ganryū-jima 巌流島. Musashi Miyamoto to źródło wielu innych historii, a i wartej przeczytania “Księgi Pięciu Kręgów” (Go Rin no Sho 五輪書), dedykowanej wprawdzie szermierzom, ale myślę, że każda osoba zajmująca się budo znajdzie tam coś dla siebie.

Przed pojedynkiem z przywódcą klanu Yoshioka-ryū, Musashi zatrzymał się zgodnie z ówczesnym zwyczajem w świątyni, aby pomodlić się o zwycięstwo do boga wojny, Hachimana. Tradycja nakazywała, aby przywołać bóstwo, dzwoniąc specjalnym dzwonkiem, skłonić się dwukrotnie, pomodlić i zakończyć ceremoniał, dwukrotnie klaszcząc.

Musashi zbliżył się do świątyni i już chciał zadzwonić, ale się zatrzymał. Nigdy wcześniej nie polegał na bogach, więc dlaczego miałby to robić teraz? W obliczu śmierci postanowił, że może polegać tylko na sobie. Odszedł od dzwonu i podziękował Hachimanowi za oświecenie, po czym udał się w dalszą drogę. Później napisał słynną myśl:

Szanuj bogów i buddów, ale nie polegaj na nich.

To przesłanie oznacza, że ​​masz tylko siebie winić za porażkę i możesz sobie dziękować za zwycięstwo. Możesz nauczyć się tyle, ile chcesz, ale to od ciebie zależy, czy i ile będziesz ćwiczyć i się doskonalić. Nikt nie może cię do tego zmusić.

Jak głosi stare przysłowie:  Im ciężej pracuję, tym więcej mam szczęścia. 🙂

A co z podróżami?

Jest powiedzenie “Futoku seishi, funyo fugaku” 不得正師、不如不学. Można to tłumaczyć tak: “Jeśli nie znajdziesz właściwego nauczyciela, nie nauczysz się zbyt wiele“. Niektórzy tłumaczą to bardziej dosadnie: ​​”Lepiej nie uczyć się wcale, niż uczyć się pod okiem złego nauczyciela”. Tutaj jednak domyślnie zakładamy, że będziemy szukać. A jak można szukać nie błądząc i nie podróżując?

P.S.

A ponoć gdy uczeń jest gotowy, to znajdzie się nauczyciel…

No to na zakończenie jeszcze coś “obok głównej Drogi” 😉

Stojąc jedną nogą na Honshu a drugą na Kyushu...

...czasem trudno zdecydować się, czy wpaść na kawę...

...czy może lepiej z koleżankami na piwo...

Ale zawsze warto to zanotować, żeby nie zapomnieć...

..spotkania ze smokiem na koniec Roku Smoka.